środa, 7 września 2016

Chapter 1

-Gdzie jesteśmy?-Spytałem.
Byliśmy na jakieś okrągłej polanie, która zachwycała sama sobą. Wszędzie dokoła dało się dostrzec piękne kwiaty lśniące w blasku słońca, mieniące się przeróżnymi kolorami.   Sam nie wiedziałem, które z nich są piękniejsze.
Co dziwne odcień trawy i drzew to była naprawdę soczysta zieleń, która wręcz raziła w oczy.
Wciągnąłem powietrze po czym westchnąłem rozmarzony, zapach kwiatów. Żadnych  zanieczyszczeń czy cholernych spalin. Niebo było błękitne, nie miało najmniejszej chmurki.

Powoli nadal będąc w transie ruszyłem na przód, wsłuchując się w śpiew ptaków, odgłos liści poruszanych przez wiatr.
Przymknąłem oczy kiedy letni powiew wiatru dotknął mojej skóry, rozwiewając włosy.
-To miejsce jest magiczne-wyszeptałem otwierając powieki. Odwróciłem się w stronę Hestii, która mi się przyglądała z uśmiechem-Nie sądziłem, że takie miejsca istnieją.
-Zostało tylko jedno.
-Pewnie są tu tłumy-zażartowałem a na moich ustach pojawił się uśmiech. Hestia posmutniała-Co się stało?
-Pamiętasz śmierć Pana?-spuściłem głowę, wzdychając smutno. Pokiwałem delikatnie głową-Nikogo już nie obchodzą takie krajobrazy Percy, wszyscy wolą...
-Miasto, zabudowania...-wyrzuciłem z siebie.-Ale to miejsce jest cudowne....
-Tak wyglądał świat za czasów panowania Pana-zrobiłem wielkie oczy.
-Grover byłby w niebie-mruknąłem rozglądając się na boki. -Ale chwila...gdy byliśmy na statku zaczęłaś, że jestem podobny do niego, i że nie ma tu za dużo ludzi. Przynajmniej tak wnioskuje z Pani wypowiedzi.
-To miejsce jest magiczne Percy, co sam stwierdziłeś. Nie każdy ma prawo tu się udać. Tylko osoba o szlachetnym sercu, która nie czeka na władzę i chwałę ma prawo ujrzeć ją na własne oczy.
Zmarszczyłem brwi, kiedy wypaliłem:
-Tą drugą osobą jest Nico. Do niego jestem podobny.
-Syn Hadesa...-zaczęła ruszając dalej, szybko do niej podbiegłem po czym utrzymując z nią kroku ruszyłem dalej.-Może się wydawać...
-Mroczny? Skryty w sobie? Oj tak-dokończyłem po czym się speszyłem, że jej przerwałem szepnąłem:Wybacz Pani.
Hestia roześmiała się w taki sposób, że sam poczułem chęć by się zaśmiać.
-Nie mam żalu...wracając do niego...Masz rację. Jest bardzo skryty w sobie. Kryje wiele sekretów. W życiu zaznał dużo cierpienia. Tak naprawdę niewiele osób go akceptuje, przez co myśli...że jest potworem-otworzyłem usta by coś powiedzieć, lecz po chwili zamknąłem usta-Tęskni za uczuciem miłości i bezpieczeństwa. Z jednej strony chciałby mieć kogoś siebie blisko, lecz z drugiej boi się, że kogoś skrzywdzi bo nie jest ' za dobry', że skoro nigdy nie nauczył się kochać, zrani kogoś nieodwracalnie.
-Dlatego otacza się swojego rodzaju barierą. Nie chce nikogo zranić-Hestia przytaknęła.-Ale on nie jest potworem. To nie jego wina, że jest synem Hadesa, że jest nieco mroczniejszy, że jego...Powinien być akceptowany. Popełnia błędy, ale jak każdy.
-Ty to rozumiesz, ale inni nie. Nawet Jason Grace do dziś nie wierzy, w to co usłyszał u kupidyna.
-Co usłyszał?
-Tego nie mogę ci powiedzieć, lecz wiedz, że Nico przekłada twoje dobro nad swoje.
-Dlatego się ode mnie odsuwa?-Pokiwała głową-A ja myślałem, że mnie nienawidzi.Ale Hestio ja nadal czegoś nie rozumiem, jaki sposób jestem podobny do Nica?
-Nie rozumiesz?-pokręciłem głową-Oboje jesteście w stanie poświęcić się dla osób które kochacie lub są wam bliskie. Za wszelką cenę chcecie je ochronić.
-Masz racje.
Za pewne powiedziałbym coś więcej gdyby nie fakt, że dotarliśmy nad wodospad z zatoczką. Woda była
taka czysta, krystaliczna, że aż miałem ochotę do niej pobiec, wskoczyć i nigdy nie wychodzić. Była pełna mocy.
Hestia usiadła na brzegu, ja tymczasem zrobiłem to samo.
-Jaka czysta woda. Chyba to dla mnie za duży szok-Bogini roześmiała się. Obejrzałem się na bok i zobaczyłem kilka róż, ale różniły się od zwyczajnych.
Mieniły się najprawdziwszym błękitem, wstałem i podszedłem do nich. Przyglądając się jak delikatnie ich płatki kołyszą się na wietrze.
-Jak się nazywają?
-Sercem oceanu. Są w stanie wyleczyć z każdej choroby i klątwy.
-Są przepiękne.
-Nicowi skojarzyły się z tobą-spojrzałem na nią zaciekawiony.-Go się spytaj.
-Oj tak zrobię, po przyjeździe do Obozu.
-Jak o tym mowa. Kiedy wrócisz będzie czekało na ciebie pewne wyzwanie...Będziesz musiał podjąć ważną decyzję. Twoje ognisko domowe gaśnie Percy Jacksonie, ale ty możesz odtworzyć je na nowo, po prostu pamiętaj co masz w sercu.
-Jaką decy...-urwałem, kiedy poczułem jak ogarnia mnie senność, a po chwili zapadam w ciemność.
***
-Cicho, budzi się!
Pomrugałem powiekami po czym powoli otworzyłem oczy, krzywiąc się nieco. Dopiero po chwili mój wzrok się wyostrzył i zobaczyłem kilka sylwetek pochylających się nade mną.-Nasz wodnik żyje.
-Yhh Leo zainwestuj w Miętówki bo będziesz mógł Powalic potwory swoim oddechem-wymamrotałem rozglądając się.
Najbardziej w oczy rzuciła mi się blond włosa piękność, w której oczach czaił się strach a teraz także i ulga.
-Percy...bogom dzięki.
Powoli usiadłem na koi patrząc w stronę Leo, Annabeth, Jasona i Piper.
Przyglądali mi się uważnie, jakby wyczekiwali sam nie wiem na co.
-Co...co się stało?-Zapytałem przecierając oczy.
-Znaleźliśmy  cię nieprzytomnego na pokładzie-wyjaśniła Annabeth siadając koło mnie-Stało się coś?
-Nie wiem...nie pamiętam-odwróciłem głowę zastanawiając się nad tym czy spotkanie z Hestią było tylko wytworem mojej wyobraźni, czy też nie.-Za ile będziemy w Obozie?
-Percy my już w nim jesteśmy. Tylko chcieliśmy zaczekać aż się obudzisz-wyjaśniła Piper zerkając na Jasona.
-No to idziemy co nie?-Zapytałem zrywając się jak szalony-No chodźcie.
-On się na pewno dobrze czuje?-Zapytał Leo, zerkając na Annabeth.
-Po prostu cieszę się, że wróciłem do mojego domu. Masz z tym jakiś problem?-naskoczyłem na niego zaciskając ręce w pięści.
-Stary...nie...ja tylko...
-Więc zamknij tą swoją cholerną jadaczkę-warknąłem. Po chwili jednak gniew znikł z mojej twarzy gdy zobaczyłem strach na twarzach moich przyjaciół.  Odsunąłem się, przełykając nerwowo ślinę.
-Percy?-odezwała się annabeth podchodząc do mnie. Odsunąłem się.-hej glonomóżku...
Odwróciłem się wybiegając z mojej kajuty, podbiegłem do relingu.
'Co się ze mną do cholery dzieje?'
Nico:
Wraz z Willem i kilkoma innymi osobami, siedziałem w pawilonie jadalnym czekając na naszą cudowną siódemkę. 
Zdziwiło mnie , że pomimo iż Argo wylądował na wzgórzu nadal nikt nie przyszedł.
Spojrzałem na Reynę, która wzruszyła ramionami.
Dopiero wtedy zobaczyłem Leo, koło niego Piper, Jasona, Hazel, Franka i Annabeth.
wszyscy zaczęli wiwatować na ich widok, jednak ja siedziałem marszcząc brwi.
'Gdzie do cholery jest Percy?'
-Oto i nasi bohaterowie!-wykrzyknęła Katie. Wszyscy zaczęli wesoło wykrzykiwać imiona bohaterów. Ja tymczasem byłem zbyt skupiony na rozglądaniu się za jeszcze jedną osobą, która jest w stanie poświęcić życie dla przyjaciół.
-Percy!-wykrzyknął Will, spojrzałem w tamtym kierunku. Większość się zerwała biegnąć w ich kierunku, wtedy zobaczyłem zmęczenie na twarzy syna Posejdona, rozpierającą ją od środka rozpacz, jednak zrobił to co ja robię na co dzień.
Uśmiechnął się sztucznie i uniósł dumnie głowę.
-Coś jest z nim nie tak-powiedziałem cicho, usłyszała to tylko Reyna. 
-W pełni się zgadzam. I nie podoba mi się to.
***
Wraz z Reyną podeszliśmy do Percy'ego, który od czasu do czasu się sztucznie uśmiechał.
Widząc jednak mnie zmierzającego w jego kierunku nie udawał już niczego.
-Hej-rzuciłem krótko. 
-Cześć-odparł przenosząc wzrok na Reynę-Udało wam się.
-Oj tam to nic takiego, to wy jesteście bohaterami-powiedziała na co Percy parsknął, lecz nic nie powiedział.-No co? 
-Oni są bohaterami...ja nie...i już nigdy więcej nie będę.
-Wiem co ci chodzi po łbie  Jackson i wiedź , że do póki żyje nie pozwolę na to. Jesteś potrzebny.
-O czym wy do licha gadacie?-Zapytała zirytowana Reyna.
-Nie ważne-mruknął Percy, chciałem coś powiedzieć lecz podeszła do nas Annabeth.
'Zaraz się zacznie'.
-Cześć wam-uśmiechnęła się szeroko-Jak dobrze, że to już koniec.
-Koniec jest zaledwie początkiem-mruknął Percy, przygryzając wargę.
Blondynka spiorunowała go wzrokiem.
-Co cię ugryzło?-Spytała z czego Percy nie robił sobie nic.-Najpierw naskakujesz na Leo..
-To on zaczął...ja tylko...
-Się na niego wydarłeś! Bez powodu.
-Jasne broń go sobie...muszę iść-przepchnął się po czym ruszył w kierunku domku numer trzy.



*przepraszam za masę błędów


Prolog

Wszelkie zainteresowanie moją osobą, ze strony każdej mijanej w Obozie Osoby, zaczynało być naprawdę wkurzające biorąc pod uwagę, że wcale nie jestem bohaterem. Tylko oszustem, który jakimś cudem daje rade przeżyć. Z każdą kolejną walką uświadamiam sobie to na nowo, więc nie umiem zrozumieć, dlaczego ludzie traktują mnie jak niesamowitą istotę, która nigdy nie polegnie.
To bardzo mile i z jednej strony podnosi mnie to na duchu, lecz z drugiej strony jestem wściekły, ale na siebie, że pozwalam im na takie myślenie.
Bo prawda jest okrutna, ale nie wygram każdej walki. A jeszcze okropniejszą, rzeczą jest to, że nie jestem zawsze w stanie ocalić moich bliskich. I mogę tylko patrzeć jak się poświęcają i giną a ja wychodzę bohatersko. A powinno być tak, że osoby, które poświęcają się dla ocalenia innych powinny być nazywane bohaterami, bo to one mają ogromną odwagę.

Tak naprawdę ja nigdy nie miałem się urodzić. Jestem dzieckiem złamanej przysięgi. Jeden mój wybryk, zły wybór a jestem w stanie zniszczyć wszystko co kocham. Kiedyś gdy powiedziałem Hefajstosowi, że 'Nie mam aż takiej mocy', byłem święcie przekonany, że to prawda.
'Jesteś synem tego co Ziemią wstrząsa chłopcze'-powiedział mi wtedy. Wydawało mi się to w tamtym momencie głupim żartem. Jakim cudem miałbym mieć taką ogromną moc co?
Jestem tylko herosem, a nie bogiem.

Jednak teraz po tym co się działo podczas walki w nowym Rzymie i misji , którą się podjąłem wraz z pozostałą szóstką widzę, że jestem naprawdę niebezpieczny gdy wybuchnę gniewem. Przebywając w Tartarze, to zrozumiałem i zacząłem się bać o bezpieczeństwo moich bliskich.
Bo gdy byliśmy w Tartarze z Annabeth...poczułem w sobie moc, uwierzyłem, że mogę być bardzo potężny. I co? Sama bogini udręki uciekała przede mną w popłochu.
Może, jakoś bym to zniósł lub zapomniał, lecz wtedy spojrzałem na Annabeth. Na to jaka jest przerażona. Ona się bała mnie. Widziałem to w jej oczach.

Skąd więc mogę wiedzieć, czy ich nie zranię lub nie skrzywdzę jak mi odbije?
***
Stałem na pokładzie Argo, opierając się o reling i wyczekując momentu, gdy ujrzę Obóz półkrwi. 
Chciałem pożegnać się z wszystkimi. Dlaczego? 
Uznałem, że dla ich własnego dobra zniknę z Obu Obozów, w nocy gdy nikt tego nie będzie widział.

Oprócz mnie na górnym pokładzie był trener Hadge, ale on był zajęty sterowaniem.
Reszta siedziała w mesie o czymś dyskutując.
-Naprawdę uważasz, że ucieczka to dobre rozwiązanie?-rozległ się delikatny kobiecy głos za mną.
Odwróciłem się by stanąć twarzą w twarz z Hestią. 
-Hestio-pokłoniłem się jej, po czym spojrzałem na delikatny uśmiech malujący się na jej ustach.-Skąd wiesz...a no tak...moje myśli.
-Twoi przyjaciele ciebie potrzebują Perseuszu.
-Hestio ja..-zacząłem starając się dobre słowa, czułem jak do oczu napływają mi łzy. Bogini wyciągnęła do mnie ręce a ja dłużej się nie zastanawiając wtuliłem w nią.
-Znam twoje obawy Percy Jacksonie. Wiem, że się boisz.
-Co jeśli ich skrzywdzę? Nie wybaczyłbym tego sobie-oznajmiłem odsuwając się nieco od niej. Kciukiem wytarła łzy z mojego policzka, zostawiając przez chwile na mojej skórze uczucie miłego ciepła.-Nie mogę ryzykować. Boję się, ze mi odwali i...W ostatnim czasie zauważyłem, że się zmieniam. Nie uśmiecham się za często, jestem...taki zły. Łatwo wpadam w gniew, co jeśli tytani albo...co jeśli ktoś przeciągnie mnie na swoją stronę?
-Tylko ty masz prawo zadecydować jaki się staniesz. Masz moc owszem, jesteś potężniejszy o stokroć od Jasona Grace-westchnąłem smutno spuszczając głowę-Ale masz w sobie masę dobra. Twoje serce jest czyste Percy. Nie pragniesz zemsty czy władzy. Chcesz po prostu dobra swoich bliskich. Ale jesteś też bardzo mądry umiesz zadecydować, która strona okaże się tą dobrą.
-A co jeśli nie?-Spytałem znienacka-Co jeśli mam same glony zamiast mózgu?
Hestia uśmiechnęła się kręcąc głową.
-Jesteś taki sam jak on.
-On?-Uniosłem pytająco brew.
-Przejdźmy się-zaproponowała-Zaufasz mi?
-Tak-odpowiedziałem bez zastanowienia. Hestia wyciągnęła w moim kierunku rękę. Obejrzałem się za siebie czy nikt się w nas nie wpatruje po czym poddałem rękę Hestii.  A po chwili świat stał się Zamglony  A ja w oszołomieniu przypatrywałem się krajobrazowi  który mnie otaczał





Przepraszam za błędy xD
***